Choć ze mnie na codzień bohater zuchwały,
boję się ciemności, bo jestem mały.
Gdy cienie na ścianach wzory malują
i na podłogach w najlepsze balują
a obok coś skrzypi, stuka i wyje,
zakrywam się kołdrą po samą szyję.
I zerkam wokoło, czy stwory zębate,
chowają gdzieś w kątach łapy kudłate.
A kiedy zasnę, ustawią się murem,
by połaskotać mnie w pięty pazurem.
I gdy wyobraźnia mój strach rozpala,
to wchodzi mama i lampkę zapala.
Znikają kudłate potwory i cienie,
milknie stukanie i głośne skrzypienie.
A ciemność przestaje być czymś koszmarnym –
jest jednym z kolorów – po prostu czarnym.