Wchodzi pająk po drabinie, zaraz pierwszy szczebel minie.
Przed pająkiem drogi szmat a nie wspinał się od lat.
Teraz ciężko mu przychodzi, kiedy krok za krokiem wchodzi.
Minął szczebel drugi, trzeci, pot już mu po plecach leci.
A gdzie jeszcze szczebli sześć? Chyba ktoś go musi wnieść.
Przeszła chyba już z godzina, odkąd pająk nasz się wspina.
Czwarty szczebel ma za sobą, wnet się znajdzie za połową.
Ale zmęczył wszystkie nogi, idąc przez drabiny progi.
A nóg pająk osiem ma. Kiedy im odpocząć da?
Piąty szczebel mija z wolna, droga dzisiaj jest mozolna.
Świeci słońce wprost w pająka, pot mu się po głowie błąka.
Ze zmęczenia pająk sapie,już nie idzie, tylko człapie.
Za nim szósty szczebel został, praca wcale nie jest prosta.
Pająk stanął, oddech łapie, trochę świszcze, trochę chrapie.
Słońce nie ułatwia drogi, bo z gorąca puchną nogi.
A do tego świeci w oczy, tak, że można w dół się stoczyć.
Popołudnie już nadeszło, słońce gdzieś na zachód przeszło.
Pająk oddech wyrównuje i na górę się ładuje.
Jeszcze szczebli tylko dwa. Chyba radę pająk da.
Ósmy szczebel już osiąga, na następny okiem zgląda.
Nogi drżą mu ze zmęczenia, potrzebują znów wytchnienia.
Na dziewiąty szczebel stają szczyt drabiny osiągają.
Wieczór się na świat przepycha, pająk tylko głośno wzdycha.
W zachwyt wpada, mówi: „ach”. Właśnie wczołgał się na dach.
A na górze muchy stały i pająka w dół zepchały.