Znam zwierzęta ze skorupą,
które wcale się nie tłuką.
Najpierw wola moja taka,
by przedstawić bliżej raka.
Ciało jego pancerz chroni
i ma szczypce zamiast dłoni,
które kroją niczym nóż:
wodorosty, no i już.
Żyje długo, w czystej wodzie,
nie w niewoli a w swobodzie.
Mieszka pośród trzcin i traw,
czy to rzeka, czy to staw.
Chodzi wolno – krok za krokiem –
tak mu mija rok za rokiem.
Drugie zwierzę w łuskach znika –
poznaj proszę pancernika.
Biega szybciej od człowieka,
w szczególności, gdy ucieka.
Swym lepiącym się językiem
grzebie w piachu – jak haczykiem –
by owadów stos wyjmować
i z przysmakiem pałaszować.
Całe życie albo drzemie
albo kopie ciągle ziemię.
Czas w skorupę inną stukać:
Żółwia trzeba w niej poszukać.
Żółw na ziemi żyje wiecznie,
tam, gdzie czuję się bezpiecznie:
czy na lądzie, czy też w wodzie,
nie ma go tylko na lodzie.
Powiem Ci też pokryjomu,
że najbliżej ma do domu.
Gdy mu powiesz żeby znikł,
w swej skorupie znika w mig.
A na końcu drepcze krab:
w przód, na boki, no i wspak.
Wszystko zjada bez grymasu,
w wodzie spędza mnóstwo czasu.
Lecz nie pływa, bo nie umie,
tylko po dnie szybko sunie.
Nie wybrzydza, gdzie bytuje –
każda woda mu pasuje:
zimna, średnia i podgrzana,
słodka, słona i mieszana.
Korci Cię, by którymś być
i w skorupie własnej żyć?