W wielkim kole trolle siedzą i przysmaki swoje jedzą.
Pierwszy puszkę wziął w kopyta – metal w zębach aż mu zgrzyta.
Coraz język gdzieś skaleczy – ale wcale nie złorzeczy.
Przed nim jeszcze puszek pięć, gdyż na tyle dziś ma chęć.
Drugi troll swój łeb kudłaty, wsunął między jakieś siaty.
Słychać szelest i mlaskanie – troll się bierze za śniadanie.
Plastik w workach i butelkach to dla niego gratka wielka.
Trzeci z trolli szuka szkła, bo ochotę na nie ma.
Obok, w legowisku dzików, znalazł pełny wór słoików.
I z radosnym, głośnym kwikiem, łyka słoik za słoikiem.
Czwarty troll, z kanciastą głową, stosik łachów ma przed sobą:
brudne swetry, dres w lampasy – to dla niego są frykasy.
A na deser – wełna z czapek i filcowy stary klapek.
Piąty troll z wypukłym brzuchem i obwisłym lewym uchem,
skoro świt się zerwał w czas, by przeczesać cały las.
W czasie rannej tej przechadzki zwiózł papierów ze trzy taczki.
Teraz się po brzuchu klepie – papier wchodzi mu najlepiej:
chustki, kartki i kartony – zjada tego całe tony.
Szósty z trolli chrapkę miał na sprzęt z grupy rtv.
Chrupie radio od godziny, wokół sypią się sprężyny.
A antenę zgiął, biedaczkę, robiąc sobie wykałaczkę.
Obok siedzi wielka gęba, bez żadnego wszakże zęba.
To troll siódmy, stary ciut, żuje rozwalony but.
Przed nim jeszcze dwa sandały, trzewik, kozak, kalosz mały.
Dieta jego się nie zmienia w związku z brakiem uzębienia.
I tak każdy troll pochłania swoje części ze śniadania.
A, że w lasach śmieci w brud, trolle przegnać to jest cud.
W każdym wielkim niemal lesie – odgłos się chrupania niesie.
Słychać kwiki i mlaskanie, chrzęsty, szelest i chrąchanie.
I nie słychać śpiewu ptaków, brak jest zwierząt i robaków.
Gdy będziecie szli do lasu, to wsłuchajcie się zawczasu,
czy słyszycie dźwięk natury, czy trollowy mruk ponury.